Chcesz wiedzieć, jak minął mi mikołajkowy wieczór? Jeżeli tak, to z pewnością podzielę się z Tobą kawałkiem rodzicielstwa plecionego miłością i frajdą! 

Kiedyś myślałam, że Święty Mikołaj musi być duży, z wielkim brzuchem, wielką brodą i niskim głosem. No i oczywiście: z reniferami.
Tego roku przeszkód nie brakowało, brak czasu, brak Mikołaja, brak torby itd. No, ale skoro mówię Wam, że rodzicielstwo ma być plecione miłością i radością, szukałam inspiracji w codziennym życiu.

Znalazłam! Mikołaj się przecież spieszy!

Przygotowałam kartki z kolorowanki, by mikołajkowa impreza trwała trochę dłużej i żeby rosło napięcie. Podmieniłam nawet zdjęcie w telefonie na zdjęcie św. Mikołaja. I wiecie co? To on pisał do mnie sms-y. Wszyscy byliśmy w szoku, że wyświetliło się nam jego zdjęcie i że to on sam do nas napisał. Po kolei informował nas, co mamy zrobić, jakie zadania przed nami. Były zatem i przysiady, i piosenki, i szukanie listów z zadaniami pod poduszką.

Oj, działo się, dzieciaki biegały, szukały i tak radośnie zaczął się wieczór. W jednym z sms-ów napisał nasz Św. Mikołaj, że nie zdąży być wszędzie, ale po wykonaniu zadań uda nam się znaleźć jego cząstkę.
Co to jest? Ktoś krzyczy „może ubranie?!” No właśnie!

I okazało się, że w kolejnej wiadomości poprosił: „wybierzcie spośród dorosłych najsłodszą, największą, najmilszą istotę i ona będzie moim posłannikiem”. Dzieciaki przekrzykiwały się: „mama”, „tata”, „ciocia”, a my z radością dowiadywaliśmy się, jacy to jesteśmy słodcy i mili.

W ten sposób spełniło się moje marzenie, zostałam mikołajkową posłanniczką.

To, co działo się później, już trudno opisać, ale dzieciaki mówiły wierszyki, odpowiadały na trudne pytania i z niecierpliwością odczytywały podpisy na prezentach. Cóż, była okazja do przeżywania, budowania relacji, a kawa i herbata naprawdę smakowały inaczej. Chcę Wam powiedzieć, że nie było idealnie, ale wspaniale!

Czy na bogato? 
Nie wiem, bo były gluty, którymi bawiliśmy się wspaniale, bo stawały się żmijami, misiami, myszkami i samolotami. Była nawet zabawka, która zepsuła się zanim została zmontowana, (jak ja takich nienawidzę!), ale co tam, to była okazja, by Tata wyjął swoje śrubokręty i pośpieszył na ratunek. Na koniec wieczoru furorę zrobiły stare, sprawdzone klocki.

Cała ekipa szczęśliwych dzieciaków zatonęła w wielkim budowaniu, a kiedy wieczór dobiegał końca, jeden z kolegów, idąc do domu, rzucił na pożegnanie „pa, mordeczki”. Wyobrażacie sobie, jak było radośnie i wspaniale?! Humor nam dopisywał! 🙂 Wszyscy śmialiśmy się i cieszyliśmy. Taki wieczór na zawsze zostanie w serduszkach naszych i dzieci.

A kto wie? Może komuś z Was spodoba się ten pomysł i zechce go wykorzystać w przyszłym roku?

Mikołajowa Posłanniczka

Zapytaj o wolne terminy

  






* Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych.

Zapis udany! Dziękujemy